Przejdź do treści

Moskwa na początku stulecia. Od powstania tego tekstu minęło prawie 20 lat,… podczas których niewiele się zmieniło. Te same łgarstwa, te same metody. A prognozy na temat przyszłej kondycji społeczno-politycznej Rosji, które stawia na wstępie bohater tego opowiadania, okazały się nazbyt trafne.
         Właściwie, w sensie technicznym to nie tyle opowiadanie, co… hmm… szkic słuchowiska? …kameralnego przedstawienia teatru telewizji? Mniejsza o to. Po prosu „oprawa” i narracja wydawały mi się w tym przypadku zbędne. Może w tamtych czasach więcej kłamstw wciąż mieściło się w słowach niż w obrazach?
         Początkowy obrazek ze starymi komunistami na Placu czerwonym jest autentyczny − 20 lat temu pokazywała go telewizja. Reszta to sowieckie łgarstwa.

A! I nie każdy miły staruszek, któremu ustępujesz miejsca w autobusie jest miłym staruszkiem. Ludzie mają różne historie.
😉

„Sześć śmierci generała Wawrzyszewa”

Plac czerwony, początek XXI w. Grupka kilkunastu starych ludzi z czerwonymi flagami itp.: – Lenin! − Sława! – Stalin! − Sława! – Kapitalizm! – Śmierć, śmierć, śmierć!

− Przepraszam. Przepraszam, szukam Konstantego Nocznickiego.
− Eee… Kogo?
− Konstantego Andriejewicza Nocznickiego.
− Aaa… Nocznickiego? To ten… Zaraz, zaraz – jest pani dziennikarką? To może pani porozmawiać ze mną. Ten kraj zawdzięcza wszystko partii bolszewickiej, a teraz…
− Nie, nie – studentka. Jestem studentką. Z uniwersytetu.
− A, studentka? To czego pani chce?
− Konstanty Nocznicki…
− To ten tam, na wózku.
− Dziękuję bardzo.
– Kapitalizm! – Śmierć, śmierć, śmierć!

Wózek inwalidzki, ordery…

− Dzień dobry. Czy pan Konstanty Nocznicki?
− Kto?
− Konstanty Andriejewicz Nocznicki! Tamta kobieta powiedziała, że to pan.
− Tak powiedziała? Pomyliła się.
− Czyli, to nie pan?
− Oczywiście, że nie. Skąd pani w ogóle przyszło do głowy tutaj go szukać?
− To zna go pan?
− To ja się pytam! Dlaczego szuka go pani właśnie tutaj?
− Tak poradzili na milicji.
− Proszę nie kłamać. Od kiedy to milicja daje w tym kraju rady, jak kogoś znaleźć?
− Na początku nie chcieli, ale jak przyniosłam zaświadczenie z uniwersytetu, to…
− Z jakiego uniwersytetu?
− No, z moskiewskiego, z wydziału historii. Jak przyniosłam zaświadczenie, to po paru tygodniach kazali przyjść i powiedzieli,
żeby tu szukać.
− A co ma wydział historii do Konstantego Nocznickiego?
− Piszę doktorat. To zna go pan, czy nie?
− Doktorat? O Nocznickim?
− Nie, o generale poruczniku Michaile Wawrzyszewie.
− A, o nim? O Rewolucji?
− Nie, nie. O procesie Igora Kabackiego.
− To w końcu pisze pani o generale Wawrzyszewie, czy o Kabackim? A w ogóle, to jak się pani nazywa?
− Olga Komarowna.
− Nie mam czasu na bzdury. Dowidzenia Olgo Komarowno.
− Ale… Zna pan Konstantego Nocznickiego, czy nie?
− Nie znam, do widzenia.

Telefon…

− Halo?
− Olga Komarowna?
− A kto mówi?
− Spotkaliśmy się tydzień temu na Placu czerwonym.
− To pan? Skąd ma pan mój telefon?
− Od znajomych. Wciąż pani szuka Konstantego Nocznickiego?
− Tak, tak. To jednak zna go pan?
− Oczywiście, to ja.
− ….
− Jest pani tam?
− Jestem, jestem. Ale…
− Tak?
− Dlaczego pan mi wtedy nie powiedział, że to pan?
− Bo nie wiedziałem, że pani to pani.
− Nie rozumiem.
− Musiałem sprawdzić, kim pani jest.
− Ale po co?
− Takie czasy. Człowiek komuś zaufa, a potem obsmarują go w gazecie.
− Możemy się spotkać?
− To zależy…
− Tak?
− Zależy, po co pani pisze tę pracę.
− Strasznie pan podejrzliwy. Mówiłam chyba, że to doktorat.
− Ale dla czego akurat o Igorze Kabackim?
− Nie o Kabackim, tylko o generale Wawrzyszewie.
− Mówiła pani, że o procesie Kabackiego.
− No, tak. Bo to najciekawszy etap życia generała.
− Tak?
− Tak myślę.
− Hmm…
− Najbardziej tajemniczy.
− O! A to mnie pani zaskoczyła.
− Pan przy tym był, pan wszystko wie, ale dla mnie to historia.
− Dla mnie już też.
− Dokumenty są niekompletne, a pan wszystko wie.
− Przecenia mnie pani. Byłem tylko adiutantem, mam już swoje lata, niewiele już  pamiętam.
− Na pewno mógłby mi pan pomóc.
− Ale, o co właściwie pani chodzi? Czego pani ode mnie oczekuje?
− Że powie mi pan to, czego nie ma w dokumentach.
− Albo to, co jest w dokumentach, których nie chciano pani pokazać?
− W tej historii są znaki zapytania.
− To ciekawe, że nikt wcześniej ich nie zauważył.
− Pomoże mi pan?
− Nie może pani po prostu pisać o tym, co pani wie?
− Mogę, ale pan jest naocznym świadkiem. Pewnie ostatnim.
− A jeśli się nie zgodzę?
− Konstanty Andriejewiczu, proszę tak nie mówić. To by była niepowetowana strata dla historii, dla prawdy…
− Pani jest jeszcze bardzo młoda. Ile pani ma lat?
− Dwadzieścia sześć.
− Ma pani rodzinę? Męża, dzieci?
− Nie.
− Tak myślałem. Musi się pani jeszcze dużo nauczyć, Olgo Komarowno.
− Czy to znaczy, że nie pomoże mi pan?
− Proszę przyjść jutro o siedemnastej. Prospekt Marszałkowski czterdzieści cztery, mieszkania sto pięć.
− Czterdzieści cztery, mieszkania sto pięć. Będę punktualnie.
− W takim razie, do zobaczenia.
− Do zobaczenia, Konstanty Andriejewiczu.

W domu…

− Już od paru lat czekałem na ciebie, dziewczyno.
− Jak to?
− No, w każdym razie na kogoś takiego jak ty. Choć nie spodziewałem się kobiety.
− Kobieta nie może być historykiem?
− Nie, nie o to chodzi, dziecko. Mogę ci mówić po imieniu? Przypominasz mi wnuczkę.
− Przecież pan nie ma wnuczki.
− To prawda. Widzę, że odrobiłaś lekcje. Ciekawe, czym jeszcze mnie zaskoczysz? Przypominasz mi wnuczkę, którą chciałbym mieć. Herbatki?
− Tak, tak, poproszę.
− To ja będę robił herbatę, a ty mi opowiedz, co wiesz o tej historii z Kabackim.
− W 1936 roku generał Wawrzyszew, bohater Wielkiej rewolucji październikowej, został oskarżony o zdradę i tylko dzięki kaprysowi Stalina, zamiast na szafot, trafił do łagru. A pan razem z nim.
− Tak, miałem wtedy 19 lat… Oczywiście wiesz, jakie były okoliczności tego tak zwanego procesu? No tak, musisz wiedzieć, teraz już wolno o tym mówić.
− To musiał być dla pana wielki dramat.
− Takie były czasy, dziecko. Ale mów dalej.
− Sprawa generała została wyeksponowana, ale tak naprawdę była pobocznym wątkiem w tej czystce. Tak naprawdę Stalinowi chodziło o Igora Kabackiego, a Wawrzyszew był jego przyjacielem.
− A Kabacki uciekł zagranicę.
− Tak. Jednym z zarzutów przeciw Wawrzyszewowi było, że to on go uprzedził o planowanym aresztowaniu.
− Bzdura, generał od dawna był odcięty od takich informacji.
− Tak myślałam. Nie takie rzeczy fabrykowano na zlecenie Stalina.
− Zaraz, zaraz. Ustalmy jedno, drogie dziecko. Towarzysz Stalin był wielkim człowiekiem, wodzem na miarę dawnych cesarzy. I według ich miary działał. A my byliśmy tylko ziarnkami w trybach historii.
− Mówi pan to po tym wszystkim, co pan wycierpiał? Interesujące podejście.
− A ile trupów leży pod piramidami? Ile ludów wypędzili z ojczyzn władcy Babilonu? Ile miast wyciął w pień Aleksander Wielki? Mam wymieniać dalej? Imperiów nie buduje się na miłości bliźniego.
− Niech pan się rozejrzy po tym swoim „imperium”. Została po nim garstka emerytów na Placu czerwonym. Nie trzeba nam satrapów sprzed tysięcy lat! I komu dziś, do diabła, potrzebne są jakieś imperia?
− Bez urazy, ale jesteś jeszcze, dziecko, bardzo młoda. Zachłysnęliście się tą waszą demokracją, tą niby-wolnością. Ale to minie. Nie znam się na nauce, socjologii, ale za kilka lat to ty możesz stać na Placu czerwonym z garstką emerytów.
− Sam pan widzi, w tym kraju wszystko jest chore! Gdzie indziej protestuje młodzież, a u nas emeryci.
− Wy, młodzi nie macie teraz czasu – robicie kapitalizm. Ale za parę lat przyjdą następni. Trzeba ich tylko wychować. I nagle może się okazać, że byliście tylko niewielkim epizodem, przerywnikiem w historii imperium.
− Daruje pan, ale z naszej dwójki to ja jestem historykiem. A wróżbitą nie jest żadne z nas. Niech mi pan więc oszczędzi tych kasandrycznych wizji.
− Jak sobie życzysz, dziecko, jak sobie życzysz. Mówiliśmy o…?
− O ucieczce Kabackiego.
− A, tak, uciekł do Peru.
− Bał się długich łap Stalina. Przepraszam, ale miał rację.
− Mhm…
− Miał rację, ale nie dość rozumu, by zniknąć. Pisał artykuły, książki, odezwy. Przez jakiś czas był nawet przydatny, jako „wielki wróg”, ale w 1939 Stalin postanowił z nim skończyć. W bardzo sprytny sposób. Podejść go musiał ktoś, do kogo Kabacki miał zaufanie. Generał Wawrzyszew nadawał się do tego idealnie.
− Myślę, że dlatego przeżyliśmy. Towarzysz Stalin od początku przewidział taki rozwój wypadków.
− Proszę się nie obrazić, ale moim zdaniem przecenia pan geniusz Stalina.
− Nie wierzysz w to, że wszystko było z góry ukartowane? Igor Kabacki miał uciec, by pomóc w usprawiedliwieniu kolejnych rozprawy ze zdrajcami komunizmu, a my mieliśmy przeżyć, by w stosownej chwili go uciszyć.
− To była tylko jedna z wielu podobnych historii. Nikt nie byłby w stanie nad tym wszystkim zapanować, wszystkiego przewidzieć. Wszystkie te intrygi by się poplątały, plany zmieniały bieg. Myślę, że przeżyliście dzięki jakiemuś kaprysowi i przypadkiem przydaliście się w nowym planie.
− Istniały całe instytucje, które tylko tym się zajmowały. Intrygi w intrygach, pułapki w pułapkach w pułapkach…
− Tak, czy inaczej, w 1939 roku generał dostał propozycję.
− Nie do odrzucenia.
− Oczywiście. Myślę, że niełatwo jest zmienić bohatera w zdrajcę i porywacza.
− Masz rację dziecko, niełatwo.
− Nie mam dokumentów, ale myślę, że użyto jego rodziny, przyjaciół.
− Tak, większość z nich, właściwie wszyscy, którzy jeszcze żyli, tkwili w łagrach. Mieli zostać zwolnieni lub zginąć, gdyby generał odmówił.
− A Wawrzyszew miał zostać i został zrehabilitowany.
− To nie miało znaczenia. Generał wolałby zgnić za drutami. Ale lista bliskich, których mógł uratować za Kabackiego, była długa. Ja też na niej byłem.
− Uratował was, samemu stając się zdrajcą i katem.
− Usiądź sobie, dziecko, wygodnie i posłuchaj. Opowiem ci pewną historię, bajkę raczej. Dawno temu, powiedzmy za późnego caratu, żył sobie w Petersburgu pewien funkcjonariusz carskiej policji. Młodszy inspektor, tak. Prowadził właśnie głośną sprawę związaną z serią tajemniczych morderstw. W zamkniętych od wewnątrz mieszkaniach znajdowano zwłoki ludzi, całych rodzin czasami. Tu i ówdzie parę ran, czasem jakieś złamania i żadnego śladu mordercy. Słuchasz, dziecko?
− Tak, tak.
− No więc, nie chodzi mi o budowanie napięcia, tylko o morał, więc od razu przejdę do tego, że któregoś wieczora, po powrocie z pracy inspektor zastał w domu wymordowaną swoją własną rodzinę. I zastał  mordercę. Pomiędzy ciałami jego żony i dzieci przechadzał się wysoki jegomość z pokrwawionymi rękami. Zupełnie, jakby na niego czekał. Policjant nosił przy sobie broń, więc, pomimo szoku, sięgnął po pistolet. Nie zdążył jednak strzelić, bo w tym samym momencie morderca zniknął, jakby rozpłynął się w powietrzu. A w chwilę później inspektor poczuł ból i zobaczył jak pistolet wypada mu ze złamanej ręki. W następnej sekundzie leżał już na ziemi, a nad nim szczerzyła szpiczaste zęby blada postać.
− Wampir? Przyszłam do pana po historię, a pan mi tu faktycznie bajkę opowiada.
− I co z tego? Nie przerywaj, teraz będzie najlepsze. Morderca, wampir jak słusznie zauważyłaś, z sobie tylko wiadomych powodów postanowił chwilę porozmawiać z nową ofiarą. Może chciał go dodatkowo pomęczyć, może był ciekaw szczegółów śledztwa? Nie ważne. Grunt, że rozdarty bólem inspektor w jakimś przebłysku natchnienia złożył mordercy pewną propozycję. Nad trupami rodziny zaproponował wampirowi, że w zamian za darowanie życia będzie go tropił dzień i noc, starając się go zniszczyć.
− Bez sensu.
− Nie z punktu widzenia nużącej nieśmiertelności. Niewiele emocji musi pozostać w kimś, kto bezkarnie może robić niemal wszystko aż do końca świata. Stało się więc tak, jak proponował inspektor. Przez następne dziesiątki lat gonią się po całym świecie, ale człowiekowi nigdy nie udaje się wygrać. Wampir albo ucieka, albo zostawia go pokonanego. W końcu, kiedy człowiek jest już stary i bez sił, jego wróg proponuje mu przemianę w wampira.
− Domyślam się, że przyjmuje propozycję. Nie wiem tylko dlaczego.
− Zgodził się tylko dlatego, żeby dalej ścigać swojego wroga. Nie istotne, czy mu się udało, czy nie. Ważne, że pewnego dnia sam stoi z zakrwawionymi zębami nad czyjąś rodziną.
− Chyba rozumiem, o co panu chodzi. Ale ja wcale nie potępiam Wawrzyszewa. Nikt mi nie dał takiego prawa. Zresztą, on nie miał dobrego wyboru. Dlatego pana opowieść jest nietrafiona.
− Tak, generał miał też inne, lepsze motywy. Gdyby ta historia była prostym odbiciem naszej historii, nie marnował bym twojego czasu. Może to w ogóle nie o generale?
− To może jednak wróćmy do niego. Dlaczego generał zabrał pana ze sobą do Peru?
− Jeśli to miało wyglądać na wiarygodną ucieczkę, generał nie mógł wydostać się z kraju sam.
− W końcu dotarliście do Kabackiego.
− Tak, po paru miesiącach, żeby wyglądało to naturalnie. Przez Pacyfik do Peru dotarliśmy z pomocą agentów bezpieki. W Limie też się od nich roiło. Wszyscy węszyli za Kabackim. Ale, jeśli mieliśmy mieć jakieś szanse, musieli trzymać się od nas z daleka. To znaczy, robili zasłonę dymną, udawali, że krążą wokół nas, ale nikt nam już nie próbował pomagać.
− Kabacki sam się z wami skontaktował?
− Tak. Oczywiście, rozpytywaliśmy dyskretnie o niego, ale wiedzieliśmy, że to on musi zrobić pierwszy ruch, musi nam zaufać.
− I zaufał.
− O, był bardzo ostrożny. Jeździliśmy z jego ludźmi po kraju przez dwa tygodnie, gubiąc kolejne ogony. I cały czas badali nas kolejni ludzie. Powtarzające się te same, niby niewinne pytania o naszą ucieczkę. Na pewno przez ten czas badali też wiarygodność naszej historii.
− Ale w końcu dostaliście się do Kabackiego.
− Oczywiście. Zbyt wiele osób włożyło dużo pracy w tę akcję, żeby coś miało się nie udać. Mieliśmy wiele czasu na zapamiętanie naszych ról.
− Nie udało mi się dotrzeć do żadnych notatek z tego spotkania.
− Myślę, że wielu z tych dokumentów nigdy nie zobaczysz.
− Dlatego jestem u pana. Jak udało wam się wywabić Kabackiego z kryjówki, w jaki sposób udało się go wywieźć do kraju?
− A jaką wersję znasz?
− Tę oficjalną. Bohaterski generał Wawrzyszew związał zdrajcę Kabackiego, wrzucił do bagażnika i ostrzeliwując się z pepeszy, dojechał z nim aż do Moskwy. W pewnym uproszczeniu. Nikt właściwie nie wie, jak to było.
− Wszystko się zgadza. Było dokładnie tak, jak mówisz. W pewnym uproszczeniu.
− Coś mi się tu jednak nie zgadza.
− O! A co takiego?
− Po co zadawać sobie tyle trudu i porywać kogoś z kryjówki w Andach na salę sądową w Moskwie? Po co ryzykować, że wróg ludu ucieknie po drodze, że zostanie odbity, że sam się zabije? Wystarczająco trudny i ryzykowny byłby sam zamach. Zresztą, o ile wiem, wcześniej było kilka nieudanych prób zamachu na Kabackiego. Skąd więc nagle pomysł porwania? I jak to się mogło udać?
− Nie mogło.
− Ale jednak jakoś to zrobiliście. Jak?
− Niezupełnie.
− Nie rozumiem.
− Pomysł porwania Kabackiego powstał po naszym powrocie z Peru.
− …!?
− Wróciliśmy z Limy, a ktoś w aparacie, może nawet sam Generalissimus, wpadł na pomysł, że warto byłoby porwać Kabackiego i urządzić mu publiczny proces.
− Boję się wyciągać wnioski z tego, co pan mówi.
− No to powiem wprost. Porwanie było całkowicie sfingowane. Proces oczywiście też.
− Zdjęcia, artykuły, raporty, dokumenty?
− O, na pewno mają dużą wartość historyczną. Jako wzorowa mistyfikacja. Zresztą, większość z nich była pisana w dobrej wierze – mało kto znał prawdę.
− Ale przecież proces był publiczny. Kabacki siedział na ławie oskarżonych!
− W każdym razie ktoś, kto wyglądał jak on. Ciało prawdziwego Kabackiego wrzuciliśmy w Andach w jakąś bezdenną przepaść.
− Zaraz, zaraz. Jeszcze raz. Pojechaliście tam od razu z zamiarem zabicia Kabackiego,..
− Tak.
− … udało wam się w jakiś sposób go dopaść, …
− Tak jak mówiłem – zdobyliśmy jego zaufanie, a dalej było łatwo.
− … pozbyliście się ciała, …
− Aha.
− … i uciekliście do kraju.
− No, nie tak od razu. Najpierw musieliśmy się przedostać do Limy, co było nie lada wyczynem. Dopiero stamtąd radzieccy agenci zabrali nas statkiem do kraju.
− A tam ktoś wymyślił, że warto zrobić pokazowy proces z martwym Kabackim…
− Wszyscy wiedzieli tylko, że zniknął z Peru.
− … i że można posadzić na ławie jego sobowtóra.
− Dokładnie tak. Podobno to był jakiś ucharakteryzowany skazaniec.
− Któremu pewnie grożono śmiercią rodziny?
− Pewnie tak.
− Żartuje pan sobie ze mnie?
− Nie. Ale rozumiem, że musisz to sobie przemyśleć.
− Zaraz, a egzekucja?
− Musiała być publiczna.
− Kogo oni tam zabili?!
− Kogoś, kto wyglądał, jak Kabacki.
− I pan przy tym stał? I generał? I robiliście tam za bohaterów?
− Teraz rozumiesz moją bajkę?

W domu…

− Dzień dobry.
− A, to ty, dziecko. Jak postępy z pracą?
− Dobrze. Przyniosłam czekoladki.
− O, dziękuję. Lekarze mi zabraniają, ale nigdy nie mogę się oprzeć. Zresztą, za stary jestem, żeby słuchać lekarzy. Rozgość się, a ja zrobię herbatę.

− Co to jest?
− O, znalazłaś.
− Co to jest?!
− Przecież widzisz – dokumenty.
− Raporty, donosy, wszystko o mojej rodzinie! Skąd pan to ma?!
− Od przyjaciół.
− Od jakich przyjaciół?! Po co to panu?!
− Spokojnie, dziecko. To miał być prezent.
− Prezent? Jaki prezent?
− Prezent dla ciebie. Chciałem, żebyś dostała to po mojej śmierci.
− Po co? Nie wierzę panu. Nie zostawiłby pan tego na stole, gdyby nie chciał pan, żebym to znalazła.
− Cóż, starcza skleroza. Możesz to sobie zabrać.
− Czytał pan to?
− Oczywiście. Myślisz, że inaczej bym z tobą rozmawiał? Nic o tobie nie wiedząc?
− Więc to jednak nie jest żaden prezent!
− Ale teraz już jest. Nie ciekawi cię na przykład, kto w twojej szkole donosił?
− Miszka Korowin, wszyscy o tym wiedzieli.
− Miszka Korowin, Saszka Lermontow…
− Szaszka?
− Twój były chłopak, prawda? Donosił na twoich rodziców.
− Nie chcę tej teczki!
− Oczywiście, że chcesz. W każdym razie, ja jej już nie potrzebuję. Zrobisz z nią, co będziesz chciała.
− A pana przyjaciele? Nie będą mieli nic przeciwko?
− Będą. Za stary już jestem, żeby bać się moich przyjaciół, he-he.
− Nie wiem, czy powinnam do pana przychodzić.
− Ale już przyszłaś. I pewnie przyjdziesz jeszcze raz.
− Skąd taka pewność?
− Słyszałem, że chcesz zrobić z tego książkę.
− Mówią  już o tym na Placu czerwonym? To od początku miała być książka. Tyle że teraz, po tym, czego się od pana dowiedziałam, zainteresuje nie tylko historyków. Znalazłam już wydawcę.
− Tak. Wyciągamy informacje od starego kaleki, żeby potem sprzedać je za grube pieniądze?
− Jest pan niemożliwy. Jeśli jest pan tak dobrze poinformowany, to na pewno pan wie, że to nie są żadne pieniądze.
− Wiem, wiem. W czym jeszcze może ci pomóc stary kaleka? Powiedziałem już wszystko.
− Tak myślałam. Miałam już oddać książkę do korekty, kiedy dostałam pocztą coś takiego. Bez nadawcy.
− Co to?
− Kopia dokumentów z ekshumacji grobu generała Wawrzyszewa. Parę lat temu ktoś postanowił przenieść go do rodzinnego miasteczka. Wiedział pan?
− Nie, pierwsze słyszę, nikt mi o tym nie mówił.
− To pewnie zdziwi pana to, że grób był pusty!
− …
− Kiedy pan ostatni raz widział generała?
− Nasze drogi rozeszły się zaraz po tym sfingowanym procesie. Później już go nie widziałem. Ale, co też mówisz, grób był pusty?
− Tak, choć według oficjalnych dokumentów generał zmarł na zapalenie płuc w 1940 roku i został pochowany właśnie tam.
− Jestem w szoku. Nie przychodzi mi do głowy żadne wyjaśnienie.
− To może pomoże panu druga część mojej tajemniczej przesyłki? To również dokumenty z ekshumacji.
− … ?
− Z ekshumacji zbiorowego grobu pod Moskwą. Mogiła pochodzi z tego samego roku, w którym odbył się niby-proces Kabackiego. A to rekonstrukcja twarzy jednej z ofiar.
− Wygląda, jak generał!
− Proszę dorysować czapkę, wąsy i to będzie generał.
− Sprawdziłaś w instytucjach, które wystawiły te dokumenty? Może to fałszywki?
− Sprawdziłam, są prawdziwe. Naprawdę mają tam takie dokumenty, choć oczywiście nikomu ich nie wysyłali.
− Nie wiem, co o tym myśleć. Ktoś musiał zadać sobie wiele trudu.
− A ja wiem. Ktoś próbuje mną manipulować. Manipulować tą sprawą. To znaczy, nie tylko pan.
− Dlaczego miałbym tobą manipulować, dziecko?
− Był pan przy powieszeniu niby-Kabackiego?
− Byłem.
− Był pan tam z generałem?
− Wiesz, że tak.
− A ja myślę, że nie. W grobie znaleziono resztki gazety wydanej trzy tygodnie przed końcem procesu i egzekucją. Nie trzyma się gazet trzy tygodnie.
− Może ktoś wypchał nią sobie buty?
− Wie pan, że nie. Powiedział pan już tyle, niech pan powie teraz całą prawdę.
− Przyczepiłaś się do tej prawdy. Jesteś jak ta staruszka, która od lat przychodzi nad rzekę. W jednej ręce ma siatkę z kanapkami, w drugiej starą, chłopięcą kurtkę. Staje tam i krzyczy „Kostia, Kostia”! A potem odchodzi, bo Kostia, jak prawda, nigdy nie powraca.
− Zależy panu, żeby moja książka została wydana, tak? Myślę, że tak, że z jakiegoś powodu panu zależy. Nie dam jej do druku, jeśli nie będę miała pewności, że dotarłam do prawdy.
− „Kostia, Kostia”! Powiem ci! Nie było mnie, ani generała na tej egzekucji! To jacyś aktorzy, może ich później też się pozbyli. Wawrzyszewa, masz rację, zastrzelili trzy tygodnie wcześniej. Ja wyszedłem z więzienia wiele lat później. Już na wózku. Wystarczy ci?
− Nic już nie rozumiem. Po co? Po co zabijać generała? Po co udawać, że wciąż żyje i robić z niego bohatera?
− Bohaterów nigdy za wielu. Martwych wrogów, którzy za dużo wiedzą też.
− To wszystko jest jakoś bez sensu.
− O, nie. Myślę, że to ma swój jasny, choć ukryty cel.
− Na przykład?
− Myślę, że generał Wawrzyszew miał od początku miał zginąć, ale najpierw musiał odwalić całą czarną robotę. Potem stał się zbędny. Więcej, stał się niebezpieczny. Ale już cały świat wiedział, że to pewnie my uprowadziliśmy Kabackiego. Generał musiał zostać w kraju bohaterem, a to oznaczało, że jest jeszcze bardziej groźny. Ze względu na to, nie można mu było wytoczyć kolejnego trefnego procesu. Ktoś wpadł więc na pomysł, że należy po cichu go usunąć, a publicznie zrobić z niego bohatera, wysłać na prowincję i pozwolić za parę lat „umrzeć”. Nie wiem, czy tak było, ale tak mi się to układa.
− Znów wychodzę od pana z mętlikiem w głowie.
− Już wychodzisz?
− Tak muszę się z tym przespać. Zadzwonię do pana.

Telefon…

− Halo?
− Dzień dobry, mówi Olga Komarowna.
− A, witaj dziecko. Jak tam prace nad książką?
− Dobrze, już prawie skończyłam. Wygląda to bardzo obiecująco. Wydawca jest przekonany, że to będzie sukces.
− To gratuluję.
− Ale nasunęło mi się jeszcze parę wątpliwości.
− Tak?
− Dałam znajomemu do analizy zdjęcia z egzekucji…
− Sprawdzasz mnie? Wciąż mi nie ufasz?
− Tak, nie ufam panu, bo jest pan strasznym kłamcą! Zrobiłam to tak na wszelki wypadek, ale okazało się, że miałam rację! Znów pan coś pokręcił! Ładnie bym wyglądała, gdybym to tak dała do druku!
− Spokojnie, moja droga, spokojnie. O co chodzi?
− Nie siedział pan wtedy w więzieniu! Był pan na tej egzekucji! Faktycznie, to nie prawdziwy Kabacki był skazańcem, to nie prawdziwy generał stał obok pana, ale pan tam był. Postanowiłam więc sprawdzić jeszcze jedną rzecz – jeździ pan na wózku dopiero od ośmiu lat!
− No, gratuluję. Robi się z ciebie prawdziwy śledczy. Brawo.
− Niech mi pan nie kadzi, tylko przestanie wodzić za nos. Odegrał pan w tym inną rolę, niż wynikało z pana historii. Złą rolę, jak podejrzewam.
− Hmm… Może przyjdziesz do mnie na herbatę?
− Wolała bym wyjaśnić to od razu.
− Dobrze, jeśli stać cię na duży rachunek, to pozwolę sobie opowiedzieć jeszcze jedną historię.
− Zaczynam mieć już dość tych pana bajek. Ja się pytam o fakty, a pan mi opowiada jakieś banialuki.
− To będzie prawdziwa opowieść. W każdym razie równie prawdziwa jak ta, którą piszesz.
− Niech pan sobie nie kpi. Dojdę do tego, jak było.
− Gdzieżbym śmiał. Ale posłuchaj. To było w średniowieczu, gdzieś na zachodzie Europy. Pewien rycerz został złapany z żoną swojego seniora. Ten wpierw postanowił zgładzić oboje, ale wpadł na lepszy pomysł. Postanowił, że zginie tylko jedno z nich i sami mają wybrać które. Dosyć okrutne, przyznasz? Wybierają kobietę.
− To mało rycerskie.
− O, wręcz przeciwnie. To było jego poświęcenie. Odtąd żył, pamiętając o niej i otoczony niesławą. Ją to ominęło.
− Rozumiem do czego pan zmierza, ale jakoś trudno mi uwierzyć, żeby pan się poświęcił. Rozumiem też, że miał pan jakiś wpływ na to, że zabito generała?
− Generał wiedział, że Stalinowi nie możne wierzyć. Nie chciał zabijać Kabackiego, planował u niego zostać.
− I…?
− Jak pewnie już się domyślasz, to ja go zabiłem. Znaczy się, Kabackiego. Wtedy generał nie miał już wyjścia, nie miał gdzie się ukryć.
− Ale dlaczego? Nie mógł pan też zostać w Peru?
− Ucieczka tylko by odwlekła nieuniknione – wysłali by następnych siepaczy.
− Więc zdecydował się pan samemu zabić Igora Kabackiego i doprowadził pan do śmierci generała Wawrzyszewa?
− Cóż,…
− Nie dziwię się, że nie chciał pan tego ujawnić. To dosyć… obrzydliwe.
− Nie dokończyłem ci swojej historii. Po paru latach rycerz pojechał na krucjatę zmazać winy, zginąć za wiarę lub coś w tym rodzaju. Żebyś znów nie narzekała na brak analogii, ja poszedłem na wojnę. Ale nasz rycerz nie ginie w chwale, tylko zdobywa na wielki majątek, żeni się z hrabianką i żyją długo i szczęśliwie.
− Więc nie wierzy pan w sprawiedliwość losu?
− Pfff…
− Jest pan strasznie cyniczny. A oprócz tego stary, kaleki i samotny. Może to jednak jakaś zapłata.
− Każdy kiedyś będzie stary i samotny. A spotkania z tobą bardzo mi pomagają.
− Myślę, że już do pana nie przyjdę.
− Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłem? Pozwoliłem ci dotrzeć do prawdy, a ty zarobisz na tym, dziecko, więcej niż się spodziewasz.
− Mam gdzieś te pieniądze.
− Dopóki ich nie dostaniesz. Będziesz też znana.
− To nie pana zasługa. Nic by mi pan nie powiedział, gdybym pana nie przycisnęła.
− I tak bym ci nic nie powiedział, gdybym nie chciał.
− …
− Idź, wydaj w końcu tę swoją książkę i zajrzyj jeszcze kiedyś do mnie.

Szpital…

− A jednak jeszcze przyszłaś?
− …
− Cieszę się. Gratuluję sukcesu. Jak to się teraz mówi? Bestseller?
− …
− Widzisz, dziecko, ja już stąd nie wyjdę.
− I nie żałuje pan?
− O, pewnie że żałuję. Nie ciągnie mnie do grobu.
− Nawet teraz pan się droczy. Pytam, czy nie żałuje pan tego, co pan wtedy zrobił?
− Zrobiłem w życiu dużo gorszych rzeczy.
− To już sprawa pomiędzy panem, a Panem Bogiem.
− Jestem ateistą. Dlatego chciałbym niektóre rzeczy dokończyć jeszcze tu, za życia.
− Ja raczej w tym panu nie pomogę.
− Na pewno pomożesz. W końcu, to ciebie, dziecko, znów trochę okłamałem.
− Jak to? Myśli pan, że po tym wszystkim nie sprawdziłam tego sto razy w dokumentach? Z taką historią w ręku miałam dużą siłę przekonywania. Poruszyłam niebo i ziemię, udało mi się dotrzeć do papierów, których nie oglądał nikt od lat trzydziestych. A wszystko po to, żeby mnie pan znów nie wywiódł w pole. Nie dam się panu dalej zwodzić.
− Po co miałbym cię zwodzić? Książka jest już wydana, a na potwierdzenie tego, co ci teraz powiem, nigdy nie będzie dokumentów. Nikt by ci w to nie uwierzył.
− … Dobrze, posłucham ze względu na pański stan, ale uprzedzam, że ja też łatwo panu już nie uwierzę.
− Mogła byś znów poddać analizie zdjęcia. To będą tylko poszlaki, zbyt mało na naukowy dowód do poważnej książki, ale jestem pewien, że dla twojej prywatnej informacji wystarczą.
− Które zdjęcia? Te z egzekucji? Już były analizowane.
− Ale na pewno nie przyglądaliście się uważnie skazańcowi.
− Wykluczyliśmy, że to Igor Kabacki.
− Tak, a potem, tak jak ci zasugerowałem, zajęliście się aktorem grającym generała.
− No, tak.
− Nie będę cię trzymał w niepewności. Generał jest na tym zdjęciu. Zdejmijcie ze skazańca całą charakteryzację i dostaniecie generała porucznika Michaiła Wawrzyszewa.
− Chce mi pan wmówić, że powiesili tam Wawrzyszewa? Jako Igora Kabackiego? To jakieś szaleństwo.
− Iście diabelski pomysł, przyznaję. Nie bez pewnego podziwu.
− A ta stara gazeta w grobie generała? To się nie trzyma kupy. Zupełny obłęd.
− Może egzekucja była wcześniej, niż o niej poinformowano? A może naprawdę ktoś nią sobie wypchał buty?
− I pan w tym wszystkim miał swój udział?
− Potraktuj to jako ostatnią spowiedź.
− I co chciał mi pan w ten sposób udowodnić? Że ten, kto steruje prawdą, ma władzę? Że kto ma władzę, rządzi historią?
− Naprawdę posądzasz mnie, dziecko, o takie banały? Kto ma prawdę, ten ma władzę? Pfff… A kto ma władzę, ten ma prawdę. I pieniądze. I na odwrót. Masło maślane. Komunały.
− Tautologie?
− Nie wiem, nie znam starocerkiewnego.
− To znaczy, że… Nie ważne. Masło maślane. To, o co panu chodzi?
− Opowiedziałem ci, dziecko, ciekawą historię i tyle. Czego ty jeszcze ode mnie chcesz?
− I mam uwierzyć, że zrobił pan to z czystej sympatii? To do pana niepodobne.
− Gdybym nie umierał, to bym się na ciebie obraził. A może zwyczajnie czułem się samotny? Jeśli już musisz przypisywać mi jakieś ukryte motywy, ten będzie całkiem niezły.
− … Już tu nie przyjdę. Sprawdzę pana wersję, ale już tu nie przyjdę.
− Wiem. Poproszę żeby poinformowano cię o moim pogrzebie.
− Proszę tak nie mówić.
− Dlaczego nie? Lubię skromne wiązanki.
− Do widzenia.
− Żegnaj, dziecko.

Cmentarz pod Moskwą, skromny grób, grabarze i dwóch smutnych panów z wieńcem…

− Przepraszam, czy to kwatera 366−F?
− Tak.
− Ale to nie jest pogrzeb Konstantego Andriejewicza Nocznickiego?
− Nie. Pułkownika Władimira Muranowa.
− Aha, dziękuję, dostałam widać złą informacje. Pójdę poszukać.
− Pani Olga Komarowna? Pułkownik prosił, żeby to pani przekazać.
− Nie znałam żadnego pułkownika.
− Nie wiem, ale jeśli to pani, to proszę wziąć i przeczytać.
− … Dziękuję. Ale o co tu chodzi? Kim był pułkownik…?
− Muranow. Nie wiem, jestem tu służbowo. Może pani przeczytać na tabliczce – „pułkownik kontrwywiadu wojskowego, bohater Związku Radzieckiego…”. Wiem też, że w tej chwili nie ma tu żadnego innego pogrzebu.
− A ten wieniec, to od kogo?
− „Pułkownikowi Władimirowi Muranowowi koledzy ze służby”.
− Znał go pan?
− Nie. Już pani mówiłem, że jestem tu służbowo. Niech pani lepiej złoży swój wieniec i  przeczyta list. Do widzenia.
− Ale… To wieniec dla Konstantego Nocznickiego.
− Pułkownikowi na pewno też by się spodobał. Do widzenia.

Wiadomość…

Droga Olgo!

Nie zdążyłem opowiedzieć Ci jeszcze jednej historii. W czasie Wielkiej wojny ojczyźnianej żyło sobie niedaleko zachodniej granicy młode żydowskie małżeństwo. Oboje wykształceni, komuniści. Szybko trafili do obozu. On do części dla mężczyzn, ona dla kobiet. On wkrótce dowiaduje się, że co ładniejsze kobiety zmuszane są do odwiedzania nocą niemieckich oficerów. W końcu, spodziewając się tego, widzi że również jego żona zaciągana jest do komendanta obozu. Postanawia zorganizować ucieczkę. Przez pół roku wraz z współmieszkańcami robią z ogromnym wysiłkiem podkop. On kieruje pracami. W końcu przychodzi noc ucieczki. On wchodzi pierwszy, za nim następni. Dochodzą do końca, rozkopują ostatnie centymetry i wychodzą… w domu komendanta obozu. W ogólnym zamieszaniu on biegnie do sypialni komendanta. Jest z nim jakaś obca więźniarka, ale on i tak zabija Niemca. Huk wystrzału, kobieta krzyczy, podnosi się alarm. Wszyscy zostają złapani. On zostaje okrutnie zabity razem z całym swoim barakiem i wieloma innymi ludźmi. Ona ginie jakiś czas później w komorze. Czy coś wynika z tej smutnej opowieści dla naszej historii? Może to, że inaczej też by wszyscy zginęli.
            Konstantego Nocznickiego pochowano razem z generałem. To ten, przy którym znaleziono gazetę. Jesteś pewnie ciekawa dlaczego? Dla zabawy? Z przymusu? Dla poczucia władzy? Dla eksperymentu? Nic z tych rzeczy. Po prostu – taka praca.

Dziękuję za współpracę.
W. Muranow

© 2005 Jakub Urbańczyk (ed. 2022)